Drugiego września w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zaginął chłopak o charakterystycznych białych włosach, Jack Frost. Jak twierdzą świadkowie wyskoczył z okna za swoim złamanym kijem i wpadł do wody. Istniało prawdopodobieństwo, że się utopił.
-Przeszukaliśmy całe jezioro i jego okolice. Po chłopaku ani śladu! - mówi dyrektor szkoły, profesor Rufus MittRandalph. - To niemożliwe, aby sam wyszedł z wody. Ktoś musiał go tam znaleźć.
Tylko kto i w jakim celu miałby czatować w krzakach, aż ktoś wypadnie z okna, aby go uratować? Tylko w ten sposób można było z zewnątrz zauważyć to zdarzenie. Jeszcze kilka lat temu odpowiedź byłaby prosta. Tylko Lord Voldemort byłby do tego zdolny, lecz po jego śmierci śmierciożercy przeszli na naszą stronę. Żeby bardziej zagłębić się w tą sprawę, przeprowadziłam wywiad z trzema osobami, które były na miejscu zdarzenia: profesor Glover, nauczycielka Transmutacji; Tooth Fairy, dziewczyna Jack'a; Elsa z Arendale, siedząca z nim w jednej ławce.
Ja: Dzień dobry, pani profesor. Czy mogłaby pani od początku opowiedzieć co się działo na lekcji?
Profesor Glover: Otóż była lekcja Transmutacji. Usadziłam Jack'a w ostatniej ławce razem z inną Ślizgonką. Chłopak rozrabiał więc musiałam odebrać mu kij, z którym cały czas chodził.
Ja: Jakieś szczegóły na temat tego kija?
Profesor Glover: Nie mam pojęcia, po co mu on był. Może jakieś przyzwyczajenia?
Ja: Proszę kontynuować.
Profesor Glover: Odebranie tej laski nie pomogło. Chwilę później usłyszałam jak gadał więc ze złości przełamałam kija na pół i wyrzuciłam przez okno. Sądziłam, że to zwykły, niepotrzebny patyk i na nim nie zrobi różnicy kiedy się go pozbędzie. Jednak w chwili złamania, zrobił się przeraźliwie blady, złapał się za serce, potem za głowę, a w jego oczach wymalował się wyraz bólu. Spadł z krzesła, a jak ujrzał, że wyrzucam ten badyl przez okno natychmiast wyskoczył za nim.
Ja: Mówił coś przy tym?
Profesor Glover: Nie, nic się nie odzywał. Cała klasa była przestraszona. Wszyscy podbiegli do okien i śledzili go. W locie Jack chwycił jedną połowę kija i próbował dosięgnąć drugą, ale nie wystarczyło mu czasu, bo wpadł do rzeki. Uczniowie natychmiast zbiegli nad wodę i wołali go. Niektórzy wchodzili do wody i nurkowali, ale woda stała się lodowata, chociaż wcześniej taka nie była. Na powierzchni uformował się lód.
Ja: Lód? Jak?
Profesor Glover: Nikt tego nie wie. Ale wszyscy mogą potwierdzić, że tak było. Zbiegła się cała szkoła, nauczyciele rozbijali lód i dzięki użyciu zaklęcia "Bąblogłowy" mogli przeszukać cały obszar, lecz po chłopaku nie bylo śladu.
Ja: To bardzo tajemnicze. Dziękuję za rozmowę. Do widzenia.
Ja: Witaj, moja droga. Przedstaw się.
Tooth Fairy: Nazywam się Tooth Fairy i jestem dziewczyną Jack'a Frosta.
Ja: Jak długo się znacie i ile ze sobą chodzicie?
Tooth Fairy: Znamy się dość długo, a chodzimy od paru dni.
Ja: Czy mówił ci jakie znaczenie miała dla niego laska?
Tooth Fairy: Nie musiał, ja już wiedziałam. Ten niepozorny kij bardzo wiele dla niego znaczy. Bez niego jest po prostu bezsilny.
Ja: Jakaś wytwórnia energii?
Tooth Fairy: Możliwe.
Ja: A co się dzieje po jej złamaniu?
Tooth Fairy: Cóż, ogarnia go niesamowity ból i nie jest w stanie nic zrobić.
Ja: Więc umarł?
Tooth Fairy: Nie, da się tą laskę połączyć.
Ja: W jaki sposób?
Tooth Fairy: Nic więcej nie zdradzę. Nie mogę tego mówić bez jego zgody.
Ja: A jeśli od tych informacji zależeć będą losy świata?
Tooth Fairy: Gdyby chciał, to sam by powiedział.
Ja: Cóż, w takim razie dziękuję za rozmowę i do widzenia.
Ja: Dzień dobry. Proszę się przedstawić, młoda damo.
Elsa: Jestem Elsa, księżniczka Arendale.
Ja: Co możesz powiedzieć o Jack'u Froście?
Elsa: Cóż, w sumie go nie znam. Widzieliśmy się może 4 razy. Raz w pociągu, w Wielkiej Sali, potem w dormitorium i na koniec na lekcji.
Ja: Czy zaobserwowałaś u niego jakieś dziwne zachowanie?
Elsa: Dziwne zachowanie? Nie przypominam sobie. Chociaż zauważyłam zmianę wyglądu.
Ja: Mów dokładniej.
Elsa: Kiedy pierwszy raz go ujrzałam, miał brązowe oczy i włosy, a potem już w Wielkiej Sali niebieskie oczy i białe włosy. To trochę dziwne.
Ja: Faktycznie, ale wróćmy do tego zdarzenia. Co robił podczas lekcji?
Elsa: Chciał pożyczyć rolkę pergaminu, bo nie miał. Dałam mu, a kiedy podziękował, pani profesor zauważyła, że coś mówił i odebrała mu kij. Za drugim razem ktoś go wołał. Najpierw myślał, że ja, potem to zignorował, a później odsunął krzesło do tyłu i spytał do jakiegoś Ślizgona: "Co chcesz?" I wtedy profesor Glover nie wytrzymała, przełamała kij na pół i wyrzuciła przez okno. Myślałam, że po prostu dalej będzie sobie siedział, ale zrobił się strasznie blady i wyglądał jakby go coś bolało.
Ja: A później wyskoczył za laską?
Elsa: Dokładnie, resztkami sił. Naprawdę się przestraszyłam, inni zresztą też.
Ja: Nie podejrzewasz czegoś związanego z tą laską?
Elsa: Nie, po prostu chodził sobie z nią. Jak dla mnie nic dziwnego, każdy ma swoje przyzwyczajenia, ale żeby za nią wyskakiwać?
Ja: I umierać.
Elsa: To nie jest pewne. Może się uratował? Mam taką nadzieję.
Ja: Ja również. No to dziękuję za rozmowę. Do widzenia."
Roszpunka zakończyła czytanie i położyła gazetę na stole. Zebrani wokół niej Elsa, Anna, Czkawka, Merida, Flynn, Tooth i Kristoff patrzyli na nią z niedowierzaniem. Czarnowłosa miała łzy w oczach, siedziała przytulona do Meridy i wypłakiwała jej się w rękaw.
-Przecież to niemożliwe żeby nie znaleźli ciała. - powiedział Flynn.
-Przestań Rider! Nie widzisz w jakim ona jest stanie? Naprawdę uważasz, że on nie żyje? - warknęła Anna patrząc ze współczuciem na Tooth.
-Nie mówię, że od razu jest martwy. A może po prostu uciekł? - burknął szatyn.
-Ciekawe czemu? - spytała Merida z uniesioną jedną brwią.
-Bo na przykład miał dość swojej ee.... dziewczyny? - palnął Flynn.
Tooth spojrzała na niego, przez chwilę utrzymywali kontakt wzrokowy, a kiedy Rider wzruszył ramionami, czarnowłosa zaniosła się jeszcze większym płaczem i ukryła twarz w rękawie rudowłosej.
-Wielkie dzięki, Flynn, naprawdę ją pocieszyłeś. Super z ciebie przyjaciel. - warknęła Merida.
-Hola, hola, kto niby powiedział, że jestem jej przyjacielem? Albo Jack'a? Albo któregokolwiek z was? - obruszył się chłopak. - No chyba nie ja, prawda blondie? - mówiąc to zarzucił rękę na ramiona złotowłosej.
-Roszpunka. - poprawiła go dziewczyna strzepując jego dłoń ze swojego ramienia.
-Na zdrowie. - uśmiechnął się do niej i poszedł do Victor'a i Matthew'a, grających w szachy czarodziejów.
-Jak on mnie denerwuje. Doprawdy nie wiem jak wy możecie się z nim przyjaźnić. - Roszpunka zwróciła się do Anny i Elsy.
-Cóż... - zaczęła młodsza, ale jej siostra wymierzyła jej kuksańca w rękę i spojrzała na nią znacząco, wiec zakaszlała i umilkła.
-Co macie teraz? - zmieniła temat Astrid.
-Obrona przed czarną magią. - odpowiedziała lekko znudzonym głosem Anna.
-My też. - zawołał radośnie Kristoff.
-Ja, Tooth i Elsa mamy wolny czas. - powiedziała wesoło Roszpunka.
-No to my już pójdziemy. Za 5 minut zaczyna się lekcja. - stwierdził Czkawka wstając z krzesła i pociągając w górę Astrid.
-To cześć! - zawołały Merida i Anna odchodząc powoli od stołu.
Zaraz za nimi poszli Czkawka, Astrid i Kristoff.
-No to zostałyśmy we trójkę. - stwierdziła Tooth wtulając się, z braku Meridy, w Roszpunkę.
***
Jack gwałtownie odetchnął świeżym powietrzem. Przez chwilę nie miał sił żeby otworzyć oczu, lecz po paru minutach leżenia, uchylił jedną powiekę.
-Gdzie ja jestem? - wymruczał do siebie. - Przecież to nie Hogwart.
Nagle podniósł się do pozycji siedzącej z szeroko otworzonymi oczami. Właśnie sobie uświadomił co powiedział. "Skoro to nie Hogwart. - pomyślał rozglądając się wokół. - To co to jest?"
-Moja laska! - krzyknął, macając miejsce obok niego.
Szybko wstał i dokładniej obejrzał miejsce, w którym się aktualnie znajdował. Był w ciemnej i dość dużej jaskini. Nie była głęboka, miała może 8 metrów wgłąb skały. Szeroka na 5 metrów, wysoka na 4. Szedł powoli coraz głębiej, rozglądając się za kijem i zastanawiając się, jak tu trafił. Kiedy doszedł do końca, odwrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku, aż dotarł do wyjścia. Znajdował się na małym placu bez trawy, którego otaczał bardzo gęsty las. Na środku stał stos patyków palących się w ogniu na samych czubkach. Ten ogień był dziwny. Niby normalny, pomarańczowo-żółto-czerwony, ale rzucał zielonkawe światło dookoła. Chłopak podszedł bliżej uważnie przyglądając się patykom. Odetchnął z ulgą, kiedy nie znalazł nic takiego. Było mu trochę chłodniej niż zwykle, to znaczyło, że nie chroni go przed zimnem moc laski. Gdyby kij się palił, poczułby gorąco. Chwilę siedział znudzony przy ognisku i myślał jak wrócić do szkoły, gdy usłyszał za sobą cichy szelest. Od razu zerwał się z miejsca i obrócił głowę. Z krzaków wyszedł pewien przystojny młodzieniec, mniej więcej w wieku Jack'a lub trochę starszy. Trzymał w rękach stosik gałęzi, więc białowłosy był pewny, że to on go uratował i tu przytargał.
-Ooo, w końcu się obudziłeś. - odezwał się przybysz.
Głos miał lekko zachrypnięty, wiele dziewczyn stwierdziłoby, że seksowny. Jack szybko odrzucił tę myśl od siebie. Przecież był chłopakiem, interesowała go tylko płeć przeciwna. Opanował się, wziął głęboki wdech i ponownie spojrzał na chłopaka.
-Kim jesteś? - wysyczał.
Nie znał go i nie miał zamiaru okazywać mu wdzięczności, choć uratował mu życie. Ze złamaną laską Jack'a można było zabić normalnie, jak każdego człowieka.
-Może trochę grzeczniej, w końcu cię uratowałem. - warknął przybysz i podszedł bliżej.
Teraz Jack mógł zobaczyć jak wygląda. Miał czarne, zmierzwione włosy, szarawą cerę i jaskrawozielone oczy. Ubrany był w szarą bluzkę z czarnymi rękawami. Na nogach miał czarne spodnie. Zamiast stóp miał łapy z ostro zakończonymi, również intensywnie zielonymi pazurami. Dopiero po chwili spostrzegł, że posiada ogon, świecący się na jaskrawą zieleń i zakończony odwróconym "sercem". Kiedy się uśmiechnął, Frost spostrzegł dwa ostre kły, jak u wampira, ale miał pewność, że nim nie jest. "To z pewnością nie człowiek, ale jeśli tak, to co?" - pomyślał.
-Nazywam się Jace, syn Belzebuba. - przedstawił się czarnowłosy ze złośliwym uśmiechem.
Syn Belzebuba? To jasne. Diabeł, Jack mógł się tego spodziewać.
-W normalnym wypadku oczekiwałbym żebyś się przedstawił, a jak nie, to bym cię po prostu zamordował, ale... jesteś mi potrzebny i... można powiedzieć, że cię znam. - kontynuował Jace zaczynając krążyć dookoła niego z rękami splecionymi z tyłu.
Jack cały czas go obserwował nie ruszając się z miejsca. Nie wiedział do czego ten gatunek jest zdolny i wolał być ostrożny. Chłopak jednak na razie nie wzbudzał żadnych podejrzeń w swoim zachowaniu. Przystanął. Frost przyglądał mu się spode łba. Uśmiech zniknął czarnowłosemu z ust, a on wyciągnął rękę i wykonał ruch jakby coś zaciskał. Jakaś niewidzialna siła zacisnęła się Jack'owi na szyi i uniosła pół metra nad ziemię. Chłopak złapał za swoją szyję i próbował się uwolnić. Na wąskich ustach Jace'a pojawił się złośliwy uśmiech. Po chwili go puścił. Frost spadł na piasek i zaczął szukać po kieszeniach swojej różdżki.
-Och, tego szukasz? - Zielonooki wyciągnął spod bluzki własność białowłosego. - Myślisz, że jestem aż tak głupi, aby dawać ci jakieś szanse na ucieczkę? To byłaby niepotrzebna strata czasu i energii, a w ostatnich czasach nie mam jej w nadmiarze. Tobie też by się przydał relaks. Ach, zapomniałem. Przecież wasza szkoła nie oferuje.... zaraz, jak to się mówi? A, no tak, SPA.
-Czego chcesz? - burknął Jack wstając z ziemi.
-Hmm, powiedzmy, że współpracuję z Mrokiem. A czego Mrok od ciebie chciał?
-Żebym do niego dołączył. - syknął Strażnik Zabawy przypominając sobie tamto zdarzenie.
-No właśnie. Ja na razie jestem tylko chłopcem na posyłki. Informuję was obydwóch o wyborach przeciwnika. Jaka jest twoja odpowiedź? - spojrzał na Jack'a jakby był pijany i lekko się zachwiał.
-Nigdy! - Frost sypnął piaskiem w czarnowłosego i rzucił się do ucieczki.
Zdenerwowany Jace otarł twarz, zgiął się w pół, a z jego pleców wyrosły olbrzymie czarne skrzydła, wyglądające jak zrobione z dymu. Wzleciał w powietrze i bystrym wzrokiem szybko odnalazł uciekiniera. Jack biegł ile sił w płucach. Miał nadzieję, że uda mu się gdzieś ukryć, przynajmniej do momentu, aż odzyska różdżkę, bądź laskę. Nagle przed nim wylądował duży kruk. Białowłosy zatrzymał się. Ptak w jednej chwili przeistoczył się w chłopaka.
-Złe posunięcie, Frost. - warknął z uśmiechem, podchodząc do niego. - Bardzo złe.
-Gdzie ja jestem? - wymruczał do siebie. - Przecież to nie Hogwart.
Nagle podniósł się do pozycji siedzącej z szeroko otworzonymi oczami. Właśnie sobie uświadomił co powiedział. "Skoro to nie Hogwart. - pomyślał rozglądając się wokół. - To co to jest?"
-Moja laska! - krzyknął, macając miejsce obok niego.
Szybko wstał i dokładniej obejrzał miejsce, w którym się aktualnie znajdował. Był w ciemnej i dość dużej jaskini. Nie była głęboka, miała może 8 metrów wgłąb skały. Szeroka na 5 metrów, wysoka na 4. Szedł powoli coraz głębiej, rozglądając się za kijem i zastanawiając się, jak tu trafił. Kiedy doszedł do końca, odwrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku, aż dotarł do wyjścia. Znajdował się na małym placu bez trawy, którego otaczał bardzo gęsty las. Na środku stał stos patyków palących się w ogniu na samych czubkach. Ten ogień był dziwny. Niby normalny, pomarańczowo-żółto-czerwony, ale rzucał zielonkawe światło dookoła. Chłopak podszedł bliżej uważnie przyglądając się patykom. Odetchnął z ulgą, kiedy nie znalazł nic takiego. Było mu trochę chłodniej niż zwykle, to znaczyło, że nie chroni go przed zimnem moc laski. Gdyby kij się palił, poczułby gorąco. Chwilę siedział znudzony przy ognisku i myślał jak wrócić do szkoły, gdy usłyszał za sobą cichy szelest. Od razu zerwał się z miejsca i obrócił głowę. Z krzaków wyszedł pewien przystojny młodzieniec, mniej więcej w wieku Jack'a lub trochę starszy. Trzymał w rękach stosik gałęzi, więc białowłosy był pewny, że to on go uratował i tu przytargał.
-Ooo, w końcu się obudziłeś. - odezwał się przybysz.
Głos miał lekko zachrypnięty, wiele dziewczyn stwierdziłoby, że seksowny. Jack szybko odrzucił tę myśl od siebie. Przecież był chłopakiem, interesowała go tylko płeć przeciwna. Opanował się, wziął głęboki wdech i ponownie spojrzał na chłopaka.
-Kim jesteś? - wysyczał.
Nie znał go i nie miał zamiaru okazywać mu wdzięczności, choć uratował mu życie. Ze złamaną laską Jack'a można było zabić normalnie, jak każdego człowieka.
-Może trochę grzeczniej, w końcu cię uratowałem. - warknął przybysz i podszedł bliżej.
Teraz Jack mógł zobaczyć jak wygląda. Miał czarne, zmierzwione włosy, szarawą cerę i jaskrawozielone oczy. Ubrany był w szarą bluzkę z czarnymi rękawami. Na nogach miał czarne spodnie. Zamiast stóp miał łapy z ostro zakończonymi, również intensywnie zielonymi pazurami. Dopiero po chwili spostrzegł, że posiada ogon, świecący się na jaskrawą zieleń i zakończony odwróconym "sercem". Kiedy się uśmiechnął, Frost spostrzegł dwa ostre kły, jak u wampira, ale miał pewność, że nim nie jest. "To z pewnością nie człowiek, ale jeśli tak, to co?" - pomyślał.
-Nazywam się Jace, syn Belzebuba. - przedstawił się czarnowłosy ze złośliwym uśmiechem.
Syn Belzebuba? To jasne. Diabeł, Jack mógł się tego spodziewać.
-W normalnym wypadku oczekiwałbym żebyś się przedstawił, a jak nie, to bym cię po prostu zamordował, ale... jesteś mi potrzebny i... można powiedzieć, że cię znam. - kontynuował Jace zaczynając krążyć dookoła niego z rękami splecionymi z tyłu.
Jack cały czas go obserwował nie ruszając się z miejsca. Nie wiedział do czego ten gatunek jest zdolny i wolał być ostrożny. Chłopak jednak na razie nie wzbudzał żadnych podejrzeń w swoim zachowaniu. Przystanął. Frost przyglądał mu się spode łba. Uśmiech zniknął czarnowłosemu z ust, a on wyciągnął rękę i wykonał ruch jakby coś zaciskał. Jakaś niewidzialna siła zacisnęła się Jack'owi na szyi i uniosła pół metra nad ziemię. Chłopak złapał za swoją szyję i próbował się uwolnić. Na wąskich ustach Jace'a pojawił się złośliwy uśmiech. Po chwili go puścił. Frost spadł na piasek i zaczął szukać po kieszeniach swojej różdżki.
-Och, tego szukasz? - Zielonooki wyciągnął spod bluzki własność białowłosego. - Myślisz, że jestem aż tak głupi, aby dawać ci jakieś szanse na ucieczkę? To byłaby niepotrzebna strata czasu i energii, a w ostatnich czasach nie mam jej w nadmiarze. Tobie też by się przydał relaks. Ach, zapomniałem. Przecież wasza szkoła nie oferuje.... zaraz, jak to się mówi? A, no tak, SPA.
-Czego chcesz? - burknął Jack wstając z ziemi.
-Hmm, powiedzmy, że współpracuję z Mrokiem. A czego Mrok od ciebie chciał?
-Żebym do niego dołączył. - syknął Strażnik Zabawy przypominając sobie tamto zdarzenie.
-No właśnie. Ja na razie jestem tylko chłopcem na posyłki. Informuję was obydwóch o wyborach przeciwnika. Jaka jest twoja odpowiedź? - spojrzał na Jack'a jakby był pijany i lekko się zachwiał.
-Nigdy! - Frost sypnął piaskiem w czarnowłosego i rzucił się do ucieczki.
Zdenerwowany Jace otarł twarz, zgiął się w pół, a z jego pleców wyrosły olbrzymie czarne skrzydła, wyglądające jak zrobione z dymu. Wzleciał w powietrze i bystrym wzrokiem szybko odnalazł uciekiniera. Jack biegł ile sił w płucach. Miał nadzieję, że uda mu się gdzieś ukryć, przynajmniej do momentu, aż odzyska różdżkę, bądź laskę. Nagle przed nim wylądował duży kruk. Białowłosy zatrzymał się. Ptak w jednej chwili przeistoczył się w chłopaka.
-Złe posunięcie, Frost. - warknął z uśmiechem, podchodząc do niego. - Bardzo złe.
Na śmierć zapomniałam! Ale spokojnie, spokojnie, nie przeczytałam jeszcze tylko siódmego. Jace wydaje mi się taki... słodki. Takie drugie, bardziej niebezpieczne wcielenie Jack'a.
OdpowiedzUsuń