Kiedy Jack się uspokoił, zauważył, że Roszpunka gdzieś zniknęła. Przypomniał sobie wyraz jej twarzy, gdy na nią naskoczył. Była przestraszona, po raz drugi się go bała. Potrząsnął głową i zacisnął zęby. Ona chciała mu pomóc, dała mu drugą szansę, a on tak ją potraktował. Warknął wściekły sam na siebie. Przechodzące obok 3 dziewczyny patrzyły na niego z lekkim przestrachem, ale i zachwytem. Białowłosy zerknął dyskretnie w ich kierunku. Szeptały o jego włosach. Odwrócił głowę w ich stronę. Natychmiast umilkły, posłały mu piękne uśmiechy i ruszyły szybciej do przodu. Po chwili zniknęły w tłumie. Jack szybko otrząsnął się z szoku. Po raz pierwszy dziewczyny aż tak zwróciły na niego uwagę. To była nowość.
-Chyba spodoba mi się tu. - wymruczał cicho, po czym się uśmiechnął i ruszył szybciej przed siebie.
Postanowił zacząć flirtować z dziewczynami. Rozglądał się za tymi trzema dziewczynami. Były nawet ładne. Pierwsza miała blond włosy związane w warkocza i grzywkę lekko zasłaniającą niebieskie oczy.
Druga miała czarne włosy sięgające do ramion i również niebieskie oczy. Jej grzywka była na środku czoła. Wąskie usta miała pomalowane czarną szminką.
Trzecia miała czarne włosy, związane w kłosa, a po drugiej stronie głowy kilka krótszych kosmyków puszczone luzem i złote oczy.
Postanowił najpierw zagadać do blondynki, która wydała mu się najładniejsza. Chwilę szedł za nimi, a następnie podszedł do nich.
-Hej, jestem Jack. - powiedział z rozbrajającym uśmiechem do blondynki.
-Yy... cześć? Astrid. - odpowiedziała nieśmiało dziewczyna.
-Miło mi. A to są? - zapytał wskazując na czarnowłose koleżanki.
-Yyy... to Mavis... a to... Heathera. - przedstawiła je Astrid.
-M - miło mi. - wyjąkała Mavis.
Heathera pokiwała głową i rzuciła mu zalotne spojrzenie.
-Więc, co takie ślicznotki robią tu bez wianuszka chłopaków? No chyba, że ich nie mają? - spytał Jack słodko się do każdej uśmiechając, ale najbardziej patrzył się na blondynkę.
-Yyy... ja mam. I nawet jest tu gdzieś. Ma na imię.... - ostatnie słowo wymruczała, więc chłopak nie zrozumiał.
-Przepraszam, jak?
-Czkawka.
Jack zachichotał, ale nagle przypomniał sobie, że przecież Czkawka to jego przyjaciel. No dobra, kolega.
-Ja też. Tylko on jest mugolem. - dodała Mavis.
-A ty, kochana? - spojrzał na Heatherę i przybliżył się do niej.
-Ja nie. Ale ty możesz nim być. - odpowiedziała uwodzicielsko, lustrując go wzrokiem.
-Hmm, kusząca propozycja, ale... - pochylił się i szepnął do jej ucha. - Nie masz szans z moją dziewczyną.
Roześmiał się, widząc zdezorientowaną i zaskoczoną dziewczynę, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
-No to żegnajcie. - ucałował każdą z nich w policzek i zniknął.
Chwilę szedł parę metrów przed nimi, rozmyślając jaka ta Heathera jest głupia. Myśli, że jest najpiękniejsza i z łatwością uwiedzie każdego chłopaka, nawet cudzego. W rzeczywistości tak uważała. Zaczął się zastanawiać, gdzie jest Roszpunka. Chciał ją przeprosić, za to, że po raz drugi dziś ją wystraszył. Ujrzał ją dopiero przy rzece. Ruszył w jej stronę. Przeszkodziła mu ręka, która uderzyła go w twarz. Był to Czkawka.
-Stary, co ty wyprawiasz? Dobra, wiem, że jesteś zły, bo przestraszyłem Roszpunkę, ale właśnie idę ją za to przeprosić. - wytłumaczył pocierając bolący policzek.
-Nie tylko o to chodzi. Flirtowałeś z moją dziewczyną.
-Flirtowałem? Czkawka, od razu jak się dowiedziałem, że ma chłopaka, nie rozmawiałem z nią.
-A ten buziak na pożegnanie?
-Nie był w usta przecież, więc się nie czepiaj. Zresztą mi się podoba Elsa.
-Elsa? Co za Elsa? Czekaj, ty masz dziewczynę, Tooth.
-Więc widzisz. Jestem niewinny. - warknął Jack, po czym, tak jak mu kazał Hagrid, wsiadł do łodzi, razem z Flynn'em, Anną i jakimś blondynem.
Merida i Roszpunka usiadły razem z Elsą i szatynem, a Czkawka z Astrid, drobnym blondynkiem i czarnowłosą dziewczyna. Rudowłosa i Jack trzymali lampy oświetlające ich łodzie. Chłopak ściągnął bluzę i położył obok siebie. Po chwili ujrzeli wspaniały zamek z wieloma wieżami. Krajobraz był tak cudny, że wszyscy patrzyli jak zaczarowani.
-Witam was, moi drodzy pierwszoroczni. Nazywam się Clarissa Stonewall. Jestem opiekunką Ravenclawu i prowadzącą Ceremonii, która zaraz się zacznie. Proszę o cierpliwość. - oznajmiła szczupła, rumiana, młoda kobieta o niebiesko-żółtych włosach sięgających do końca żeber, ubrana w czarny, połyskujący płaszcz z niebieskim, luźno zawiązanym szalem na szyi, po czym zniknęła za drzwiami prowadzącymi do Wielkiej Sali.
-Widziałaś jej włosy? - zapytała Anna. - Też takie chcę.
-Obawiam się, że rodzice ci nie pozwolą. - odpowiedziała z uśmiechem Elsa.
-Przecież się nie dowiedzą. Będę je miała tu, w szkole.
-Ale jeśli któremuś z nauczycieli nie spodoba się twoja fryzura, to pośle list do rodziców i co wtedy? Będziesz miała karę. - zachichotała.
-Może wtedy zacznę bardziej przypominać ciebie, kiedy będę siedzieć zamknięta w swoim pokoju. - wypaliła młodsza siostra.
Zielonooka szeroko otworzyła oczy i zamilkła. Jej przeszłość nie należała do tych godnych zapamiętania. Nie było wesołe. Dopiero niedawno otworzyła swe serce dla ludzi, ale nie ufała im jak wcześniej. Słowa rudej bardzo ją zraniły. Odwróciła się do niej plecami, próbując ukryć załzawione oczy i wpatrywała ssię w podłogę do tego momentu, aż Clarissa wróciła. A na nią nie trzeba było długo czekać, bo już po chwili pojawiła się w drzwiach z miłym uśmiechem.
-Proszę, wejdźcie. Już wszystko gotowe. - gestem zaprosiła ich do środka i otworzyła szerzej drzwi, aby grupka się zmieściła.
Przyszli uczniowie weszli do sali, w której byli zgromadzeni przy czterech stołach Gryfoni, Krukoni, Puchoni i Ślizgoni, a na końcu stał piąty stół, przy którym zasiedli nauczyciele i dyrektor. Po lewej stronie dyrektora było wolne miejsce, zapewne dla pani Stonewall. Pierwszoroczni zgromadzili się przed paroma schodkami prowadzącymi do stołu nauczycieli. Przed nimi znajdowało się krzesło, a na nim Tiara Przydziału. Obok, z pergaminem w ręku, stała Clarissa. Tiara otworzyła usta, co wyglądało jakby jakaś magiczna siła, o którą nietrudno w Szkole Magii i Czarodziejstwa, rozpruła ją w tym miejscu. Przedmiot zaczął śpiewać:
Lat temu tysiąc z górą, gdy jeszcze nowa byłam,
Założycieli tej szkoły przyjaźń szczera łączyła.
Jeden im cel przyświecał i jedno mieli pragnienie,
By swą wiedzę przekazać przyszłym pokoleniom.
"Razem będziemy budować! Wiedzy pochodnie nieść!
Razem będziemy nauczać i wspólne życie wieść."
Gdzie szukać takiej zgody i tak głębokiej przyjaźni:
Czworo myślących zgodnie i nie znających waśni.
Gryffindor i Slytherin zgadzali się nawet w snach.
I zawsze widziano razem Ravenclaw i Hufflepuff.
Jak więc taka przyjaźń już wkrótce się rozpadła?
Tego młodzież dzisiejsza przenigdy nie odgadła.
Slytherin nagle oświadcza, że ani mu się śni,
Nauczać magii takich, co nie są czystej krwi.
Ravenclaw na to rzecze, że bystrych nauczać chce,
Gryffindor, że ceni dzielność, bardziej niż czystą krew.
Hufllepuff chce uczyć wszystkich, jak głośno oświadczyła.
Sporu nie rozstrzygnięto, ja tego świadkiem byłam.
Bo każdy z założycieli w domu swym rządzić chce,
Każdy przy swoim wyborze do końca upiera się.
Slytherin przyjmuje takich, co mają czystą krew
Co mają więcej sprytu od uczniów domów trzech,
Ravenclaw bystrych ceni, Gryffindor dzielnych chce,
A Hufflepuff resztę uczy wszystkiego co sama wie.
Tak wiec spór zakończono i przyjaźń się umocniła,
Na wiele lat powróciła.
Lecz później znow niezgoda wśród czworga się zakrada,
Na błędach wykarmiona, czai się w sercach zdrada.
Domy, co jak filary dzielnie wspierały szkołę,
Zaczęły sobie nawzajem narzucać swoją wolę.
I już się wydawało, że koniec szkoły bliski,
Że odtąd druh druhowi stanie się nienawistny,
Że miecz o miecz uderzy i wnet poleje się krew,
Gdy wtem Slytherin stary odchodzi z zamku precz.
I choć ucichły waśnie, choć spory wygaszono,
Odtąd we wspólnym dziele już się nie jednoczono.
I dotąd zgodna czwórka niezgodną trójką się stała,
I odtąd domy Hogwartu dzieli różnica niemała.
A teraz mnie posłuchajcie, wybiła wasza godzina,
Teraz Tiara Przydziału rozdzielać was zaczyna.
I choć nie wiem sama, czy błędu nie popełnię,
Ten przykry obowiązek dziś wobec was wypelnię.
Tak jak mi rozkazano, na domy was podzielę,
Choć nie wiem, czy przypadkiem,
przyjaciół nie rozdzielę.
Choć nie wiem, czy mój wybór do zguby wiedzie wprost.
Muszę wyboru dokonać, bo taki już mój los.
Czytajcie znaki czasu, poczujcie grozy tchnienie
Bo dzisiaj Hogwart cały osnuły złowróżbne cienie.
Wróg z zewnątrz na nas czyha, śmiertelny gotując nam cios.
Musimy się zjednoczyć by złowrogi odwrócić los.
Wyznałam wam całą prawdę, niczego nie ukryłam
I Ceremonię Przydziału za chwilę rozpoczynam.
Tiara zakończyła swój śpiew. Zebrani zaczęli klaskać i wiwatować, gdzie niegdzie rozległy się gwizdy. Przedmiot ukłonił się wszystkim czterem stołom, po czym znieruchomiał. Po chwili nastała cisza.
-Gdy kogoś wyczytam - zaczęła Clarissa. - podejdzie i usiądzie na krześle. Tiara wskaże mu dom. Anna, księżniczka Arendale.
Dziewczyna wyszła z tłumu i z entuzjazmem zasiadła na krześle. Tiara opadła jej na oczy, ale nie przejmowała się tym. Cały czas się uśmiechała.
-Hmm, radość, odwaga.... tak, tak... poświęcenie.... uuu miłość. Tak, najlepszą partią będzie.... GRYFFINDOR!! - wykrzyknęła tiara.
Rozległy się brawa ze stołu, w którym zasiadali uczniowie z domu lwa. Pani Stonewall wzięła przedmiot do ręki, a radosna Anna pobiegła do stołu Gryfonów i z uśmiechem pomachała do siostry. Ta odwzajemniła gest.
-Elsa, księżniczka Arendale.
Dziewczyna wyszła z tłumu. Podeszła do krzesła i lekko przestraszona usiadła na nim. Starała się niepatrzeć na zebranych, co ułatwiała tiara, która nie opadła jej na oczy, ale przycisnęła do nich jej brązową grzywkę przez co musiała je zamknąć.
-Hmm...hmm... odwaga wielka, ale strach przed pewną rzeczą równy. Spryt, mądrość. Tak, tak. No, już wiem. SLYTHERIN!!
Oklaski i wiwaty.Elsa nie odetchnęła z ulgą. Chciała trafić tam gdzie siostra, a słyszała, że dom węża jest najgorszy. Wstała i powoli skierowała się do stołu Ślizgonów. Anna machała jej, niezawiedziona tym, że są w oddzielnych domach, ale jej siostra nie patrzyła na nią. Smutno patrzyła w pusty, złoty talerz, w którym odbijała się jej przygnębiona twarz.
-Mavis Black!
Czarnowłosa, znana Jack'owi dziewczyna usiadła na krześle. Wciągnęła powietrze.
-Och, już od razu wiedziałam... RAVENCLAW!!
Mavis, wręcz sfrunęła ze stołka w stronę Krukonów. Nick Collins trafił do Hufflepuffu.
-Roszpunka Corona.
Blondynka zacisnęła palce na krześle i zamknęła oczy, które były widoczne, ponieważ tiara zaczepiła się o jej pół koka pół kucyka.
-Bez zastanowienia... RAVENCLAW!!
-Merida Donbuch!
-Odwaga, męstwo, przyjaźń, tak, to oczywiście... GRYFFINDOR!!!
-Tooth Fairy!
Z szeregu wystąpiła niska dziewczyna o czarnych, krótkich włosach. Jej grzywka była żółta, z odcieniami zielonego i niebieskiego. Fiołkowe oczy błyszczały w świetle świec zawieszonych na zaczarowanym suficie, przypominającym niebo. Gdy tylko Jack usłyszał jej imię i nazwisko, a potem ją samą, od razu rozpoznał swoją dziewczynę.
-Ząbek? Co ona tu robi? - szepnął do Czkawki stojącego obok.
-Nie mam pojęcia. Przecież tylko czarodzieje... chyba, że ci nie powiedziała.
-Nie, to niemożliwe.
-SLYTHERIN!!
Tooth zeszła ze stołka, pomachała Jack'owi i pobiegła do stołu Ślizgonów.
-Wiem jedno. Na pewno nie chcę do Slytherinu.
-Ale tam jest też Elsa.
-Jack Frost!
Chłopak usiadł na krześle. Tiara sięgała mu do połowy czoła. Chwilę milczała. Jack spojrzał na stół domu węża. Elsa siedziała smutna, a obok niej Tooth machała do niego i posyłała całusy. Zażenowany naciągnął tiarę na oczy. Ogarnęła go ciemność. W końcu rozległ się głos.
-Hmm, spryt to fakt, głowa też dość tęga, talent, tak, tak, to będzie... SLYTHERIN!!
Jack ściągnął szybko tiarę, położył ją na krześle i ruszył powoli w stronę Ślizgonów. Zanim tam doszedł to Heathera Gold, Czkawka Haddock i Kristoff Ice zdążyli już zostać przydzieleni do Hufflepuffu.
-Veronica Jefferson.
W tym momencie Jack usiadł naprzeciwko Elsy.
-RAVENCLAW!!
Zdziwiona Ząbek spojrzała na niego z wyrzutem.
-Kevin Jones.
-Jack, kochanie. Czemu usiadłeś tam, a nie przy mnie? - zapytała lekko oburzona.
-Bo tu jest bliżej.
-GRYFFINDOR!!
-Ale ja jestem twoją dziewczyną. To chyba oczywiste, że powinieneś usiąść obok mnie, zwłaszcza, że jest tu tyle wolnego miejsca.
-Susanne McCallar.
-No właśnie, tyle wolnego miejsca. Wielki wybór. Dlaczego miałem usiąść akurat tam?
-Bo jestem twoją dziewczyną?
-SLYTHERIN!!
Susanne usiadła obok Tooth.
-Widzisz? To miejsce jest już zajęte.
-Hans, książę Nasturii.
-No to w takim razie ja usiądę obok ciebie.
-Po co? I przestań powtarzać w kółko "bo jestem twoją dziewczyną". Podaj poważny powód.
-RAVENCLAW!!
-Bycie twoją dziewczyną nie jest wystarczającym powodem?
-Nie dla mnie.
-No to nie wiem co nim jest.
-A widzisz?
-Flynn Rider.
-Przestań, Jack. Masz zamiar się cały czas kłócić, dopóki nasze usta nie będą wypełnione jedzeniem?
-Dokładnie.
-Co się z tobą dzieje?
-Nic. Po prostu nie mam już zaufania do mojej dziewczyny, która okłamała mnie i pozwoliła myśleć, że jesteś mugolem, a tu taka niespodzianka.
-SLYTHERIN!!
-Myślałam, że się ucieszysz.
-Cieszę się. Wolałbym jednak wiedzieć, że tu będziesz.
-No to skoro się już pogodziliśmy to idę usiąść obok ciebie.
-Astrid Rivera.
Tooth już wstawała kiedy krzesło obok Jack'a się odsunęło i usiadł tam Flynn.
-O, stary! Nawet nie przypuszczałem, że będziemy w tym samym domu. - szatyn zachichotał.
Jack odpowiedział mu uśmiechem. Zerknął na Ząbka. Usiadła z powrotem na swoje miejsce z niezadowoleniem.
-HUFFLEPUFF!!
-Brawo! Zakochana para, Astrid i Czkawka, w tym samym domu!! - zawołał Flynn, na szczęście usłyszało go tylko kilka Ślizgonów, bo jego głos przytłumiły brawa i wiwaty od stołu Puchonów.
-Jesteś stuknięty. - zaśmiał się białowłosy.
-Wiem i jestem z tego dumny. - powiedział to w taki sposób, że nawet Elsa cicho zachichotała.
-O! Elsa! Ty tutaj?
-A ty tutaj?
Zaczęli ze sobą rozmawiać. Większość oczywiście to radosna i śmiechu warta paplanina Flynn'a.
W szeregu zostało tylko siedem osób. Kate Russell poszła do Gryffindoru, podobnie Margaret Sprouse, która była zaraz po Krukonie Olivierze Smith. Następnie Liam Turner trafił do Ravenclawu, a Tom Ward stał się Puchonem. Ostatnią dwójkę, czyli Victora White'a i Matthew'a Young'a tiara przydzieliła do Slytherinu. Ceremonia Przydziału zakończyła się. Dyrektor Rufus MittRandalph wstał i uciszył zebranych stukaniem łyżeczki w pusty kieliszek, które, o dziwo, było słychać w całej sali.
-Witam wszystkich w Hogwarcie, zarówno pierwszorocznych jak i starszych uczniów. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze sprawować, a wyniki SUM-ów i OWUTEM-ów, będą znakomite. Niech rozpocznie się uczta!
W półmiskach pojawiły się przeróżne potrawy m.in. steki, kiełbaski, bekony, frytki, pudding, strudle, sosy i ziemniaki. Każdy nakładał sobie na talerz to na co miał ochotę. Gdy już wszyscy się najedli i napili dyrektor wstał ponownie.
-Ekhem... mam nadzieję, że wszyscy się najedli i napili. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu. Nasz woźny, pan Clamosso, prosił mnie, żebym wam przypomniał, że między lekcjami, na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów. Próby do quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. A teraz, zanim pójdziemy spać, zaśpiewajmy nasz szkolny hymn!
MittRandalph poderwał lekko swoją różdżkę, a z jej końca wystrzeliła złota szarfa, która uniosła się wysoko nad stoły i rozwinęła, jak wąż, w słowa.
-Każdy wybiera sobie ulubioną melodię - zawołał dyrektor. - i śpiewamy!
A cała szkoła zawyła:
,Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna,
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziem wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
Po skończonym śpiewie każdy dom udał się za swoim prefektem do dormitorium.