niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 2

Pociąg zatrzymał się, co oznaczało, że już dotarli. Anna weszła na siedzenie próbując ściągnąć swoją walizkę, ale nie bardzo jej to wychodziło. Szarpała uchwyt z całych sił i ciągnęła w swoją stronę, aż się zrobiła czerwona, ale przedmiot ledwo ruszył. Kristoff, który już uporał się ze swoim bagażem, widząc jej daremny wysiłek, zaoferował pomoc. Księżniczka odgarnęła rudo-brązowy kosmyk z przypominającej buraka twarzy i grzecznie odmówiła oświadczając, że sama sobie poradzi. Blondyn nie uwierzył.
-Ty już idź. Szybko się z tym uporam, i tak muszę poczekać na Elsę. - wytłumaczyła dziewczyna delikatnie wypychając chłopaka z przedziału.
Oparła się o szybę, westchnęła i ponownie zabrała się za ściąganie walizki, nadaremno. Kątem oka zauważyła Kristoffa i Hansa rozmawiających wesoło na świeżym powietrzu ze swoimi bagażami w rękach. Po kolejnej próbie, usiadła na siedzeniu, oparła się plecami i stwierdziła, że faktycznie przyda jej się pomoc. Coraz więcej uczniów stało na stacji, a coraz mniej w pociągu, mimo to nadal panował chaos i ogłuszające krzyki przepychających się młodocianów na korytarzu. Oparła głowę i spojrzała w sufit. Nagle spostrzegła powód, dlaczego nie mogła ściągnąć swojej walizki z półki. Skórzany pasek zaczepił się o oderwany spory drut. Wystarczyło go tylko przesunąć do góry. W tym celu stanęła na siedzeniu i wyciągnęła ręce w górę. Wysunięcie paska okazało się niełatwym zadaniem, ponieważ bagaż był już prawie wysunięty z półki, więc cienki przedmiot był mocno naciągnięty. Mimo to udało się. Z zadowoleniem pociągnęła jeszcze raz za rączkę. Walizka faktycznie, tym razem z łatwością wpadła jej w ręce zbijając ją z nóg i otwierając się. Wszystkie rzeczy wyleciały w powietrze i porozwalały się po całym przedziale. Właśnie w tym momencie drzwi się otworzyły i weszła Elsa.
-A ty jeszcze tutaj? Musimy wychodzić... ou! - siostra przerwała widząc brązowowłosą na podłodze z otwartą, pustą walizką w rękach.
Ciemna blondynka zachichotała, po czym pomogła dziewczynie wstać i z małym wysiłkiem ściągnęła swój bagaż z półki.
-Lepiej się pospiesz, bo odjedziesz z pociągiem. - powiedziała zielonooka wychodząc z przedziału.
-Może byś mi pomogła? Będzie szybciej. - poprosiła niebieskooka rozpaczliwie próbując jak najszybciej wszystko upchać.
-No dobra, tylko szybko, bo prawie wszyscy już wyszli. - zgodziła się Elsa.
Uporały się w mniej niż 2 minuty. W tym czasie reszta uczniów zdążyła już wyjść z pociągu. Kiedy obydwie wyszły na korytarz pociąg gwałtownie ruszył. Siostry nie miały czego się przytrzymać, więc wylądowały na ziemi. Z obolałymi pośladkami wstały podpierając się ścian.
-O nie! Nie zdążyłyśmy. I co teraz? - Anna rozpłakała się, siadając na klęczkach.
-Spokojnie, Ania. Coś wymyślimy. Musimy iść do konduktora i mu o tym po... - wypowiedź Elsy przerwał donośny śmiech.
Dziewczyny odwróciły się w kierunku, skąd dochodził. Młodsza zapłakana z nadzieją, że to wybawca, a starsza zdezorientowana i trochę zła, w końcu ta osoba się z nich śmiała. Spostrzegły przystojnego chłopaka z ciemnobrązowymi włosami i śniadą karnacją. Jednak nie patrzył się na nie, tylko do innego przedziału. Siostry podeszły bliżej. Usłyszały rozmowę.
-Przestań się śmiać! To wcale nie jest zabawne. To straszne, nie zdążyliśmy wysiąść. Gdzie teraz pojedziemy? O nie, nie zdążymy na Ceremonię! A ciebie to chyba wszystko śmieszy. - wołał dziewczęcy, zrozpaczony głos z przedziału.
-Spokojnie, to był mój pomysł. Wszyscy na nas czekają na stacji. Konduktor chciał jakoś ukarać spóźnialskich. Wystarczy, że poczekamy 10 minut po odjeździe i normalnie wyjdziemy.
-Przepraszam? - wtrąciła się Elsa.
Chłopak i złotowłosa dziewczyna, która wychyliła się z przedziału, spojrzeli w ich stronę.
-My też nie zdążyłyśmy. - oświadczyła trochę zawstydzona księżniczka.
To nie było w jej zwyczaju. Nigdy jeszcze się tak nie zdarzyło, żeby nie zdążyła. No cóż, nigdy nie mów nigdy.
-No to poczekacie z nami! Wyglądacie na dużo normalniejsze niż ten tutaj. A tak w ogóle to jestem Roszpunka, a to Flynn. - odpowiedziała z entuzjazmem właścicielka tego imienia.
-Ja to Anna, a ona Elsa. - dziewczynie już się poprawił humor.
Roszpunka wciągnęła młodszą siostrę do przedziału i gestem zaprosiła starszą. Elsa odmówiła ruchem ręki. Niezrażona zielonooka zamknęła szybę i zaczęła żywo i wesoło rozmawiać z Anną. Natomiast ciemnowłosej zaczynało się nudzić. Westchnęła i spojrzała na Flynn'a.
-Za ile pociąg się cofnie?
-Już powinien.
Nagle rozległ się głośny zgrzyt i pociąg zahamował. Chwilę stał w miejscu po czym gwałtownie się cofnął, zbijając tym samym z nóg dziewczynę, która wpadła na chłopaka i oboje leżeli na podłodze. On na ziemi, ona na nim. Spojrzeli sobie w oczy. Flynn zdumiony, Elsa lekko przestraszona, oddychała ustami. W tym momencie Roszpunka odsunęła szybę oddzielającą ich.
-Nareszcie wraca... ou! Ania! Tylko popatrz, nie ma nas parę minut, a oni już lecą na siebie. I to dosłownie. - roześmiała się, ale ten śmiech nie był złośliwy tylko przyjazny, życzliwy.
Niebieskooka podeszła z uśmiechem do drzwi i zachichotała. Blondynka natychmiast się podniosła, przepraszając i otrzepując sukienkę z kurzu. Poprawiła włosy, stanęła prosto i spletła palce u rąk.
Pociąg dotarł na stację. Rzeczywiście, wszyscy stali i wpatrywali się w wagony. Drzwi otworzyły się, a z nich wypadli kolejno Anna, Elsa, Roszpunka i Flynn. Dołączyli do reszty uczniów. Niektórzy się śmiali, inni starali się zachować powagę. Chłopak i złotowłosa dołączyli do chichoczącego Jacka, Meridy i Czkawki. Lekko rozzłoszczona dziewczyna wyjęła z walizki patelnię i zdzieliła po głowach pozostałą czwórkę.
-Za co? - wrzasnęli jednocześnie Jack i Flynn.
Merida popatrzyła wzrokiem zabójcy na blondynkę, a Czkawka rozcierał bolące miejsce.
-Ty - przyłożyła przedmiot Flynn'owi do szyi. - za to, że napędziłeś mi stracha.
Jack zaczął się śmiać jeszcze głośniej.
-Ty! - ponownie przyłożyła mu patelnią. - za to, że się śmiejesz. I ty, Merido też za to. A ty! - walnęła w głowę Czkawkę jeszcze raz. - za to, że nic nie zrobiłeś.
-Nosisz patelnię do szkoły? - zapytała Merida.
-Tak, a co? Czasem się przydaje. Na przykład teraz.
-Ej, już ruszyliśmy. - zawołał Flynn, będący 30 metrów przed nimi.
Reszta pobiegła do niego. Brunet poszedł do innych uczniów i żywo o czymś z nimi rozmawiał i się śmiał. Merida kręciła kosmyk swoich rudych włosów wokół palca i rozglądała się dookoła. Czkawka próbował na szybkiego wyrzeźbić coś z kawałka drewna. Roszpunka związywała włosy tak, aby jej nie przeszkadzały w chodzeniu, ale fryzura się nie udała, więc dziewczyna zmuszona była trzymać je w rękach. Jack zaczął rozmyślać o dziewczynie, którą spotkał na korytarzu. Była naprawdę ładna i nie zachowywała się jak Roszpunka lub Merida. Zazdrościł Flynn`owi, ze przebywał z nią sam na sam w pociągu. To znaczy, nie do końca byli sami, bo Punzie i jakaś inna dziewczyna znajdowali się w tym samym miejscu i czasie. Poczuł, że teraz bardzo by chciał ją zobaczyć. Pragnął patrzeć na nią przez cały dzień, śledzić każdy jej ruch, nie odstępować na krok i poświęcać każdą minutę, ba! sekundę swojego życia na spędzanie z nią czasu. Dziwnie się poczuł, ponieważ jeszcze nigdy, o żadnej dziewczynie tak nie myślał. Inne zwracały na niego uwagę wtedy gdy pokazał się w całej swojej okazałości, a ona zainteresowała się nim, gdy wyglądał jak kujon i ofiara losu. Co chwila spoglądał naprzód, szukając jej. Wreszcie, zauważył rąbek jej fioletowego płaszcza i szmaragdowej sukienki. Już wiedział, że to ta, za którą się oglądał, a nabrał pewności gdy ujrzał niebieską skórzaną rękawiczkę, ona jedyna miała ubrane ręce. Złotowłosa, która szła obok niego, spoglądała na chłopaka rozkojarzonym wzrokiem. Za kim Jack się ogląda? Kogo szuka? Na kogo tak patrzy? Jego zachowanie irytowało ją, ponieważ nawet nie słuchał co do niego mówiła. Zdenerwowana pociągnęła go za koszulę.
-Jack! Ty w ogóle mnie słuchasz? - zastąpiła mu drogę i przystanęła.

-Tak, oczywiście, cały czas. - odparł zirytowany szatyn, lekko ją odpychając na bok i ruszając szybko przed siebie.
-W takim razie, co powiedziałam? - Roszpunka złapała go za rękę i zmusiła do odwrócenia się i zatrzymania.
-Eee nie wiem? Słuchaj, nie zawracaj mi teraz głowy. Jeszcze trochę i ją zgubię. - zasłonił sobie usta zaskoczony, powstrzymując się od wypowiedzenia więcej słów.
-Kogo zgubisz? Jak ma na imię ta dziewczyna? Może ją znam?
-Nie wiem. Nie czepiaj się. - ponownie ruszył.
-Jack! Chcę ci tylko pomóc. Jeśli ktoś ci się spodobał, to zrobię wszystko, aby zainteresowała się tobą. - cały czas szła za nim i próbowała go dogonić.
-No dobra. Jak ją znajdę to ci ją wskażę. - mówiąc to, złapał ją za rękę i pociągnął do tłumu uczniów, szukając wzrokiem ciemnej blondynki.
Po paru chwilach poszukiwań, ujrzał ją znowu, ale w jednoznacznej sytuacji. Właśnie w tym momencie, gdy spojrzał na nią, ona złapała Flynn´a za policzek i czule go w to miejsce pocałowała. Brunet roześmiał się i pociągnął chichoczącą dziewczynę do przodu. Następnie wziął ją pod rękę, a z drugiej strony jakąś inną, zapewne jej siostrę, bo obie były podobne do siebie.
-I co? Znalazłeś ją? - zapytała złotowłosa, lekko wyrywając się z uścisku jego ręki.
-Tak, ale... ona znalazła Flynn´a. - mruknął zawiedziony.
Roszpunka szybko odnalazła bruneta w tłumie.
-Ach, przecież to Anna i Elsa. Która z nich ci się spodobała?
-Skąd je znasz? Zresztą nieważne. Ta w fioletowym płaszczu.
-Elsa? Faktycznie, ładna z niej dziewczyna. I miła, chociaż tajemnicza. Poznałam obie w pociągu. Z Anną zaprzyjaźniłam się, ona jest taka energiczna, wesoła, zawsze uśmiechnięta. A Elsa i Flynn już w pociągu mieli się ku sobie. Stali sami na korytarzu, bo Elsa nie chciała wejść ze mną i jej siostrą do przedziału. To już chyba coś znaczy, prawda? A jak się pociąg zatrzymał i ruszył do tyłu, to ja otworzyłam drzwi, a oni leżeli na sobie. Byli zakłopotani, to trzeba przyznać, ale potem uśmiechali się do siebie i na siebie patrzyli. A teraz cały czas rozmawiają. Trzymają się za ręce...
-A Elsa nawet go pocałowała w policzek. - wymamrotał smutny Jack.
-Niemożliwe! Przecież Anna mi opowiadała, że ona nie jest skłonna do okazywania uczuć. Widocznie Flynn ma na nią dobry wpływ. Tak, tak, stworzyliby świetną parę, jeśli już nią nie są.
-Co? Czy ty się słyszysz? Znają się zaledwie pół godziny i już mieliby być parą? - nieświadomie chłopak to wykrzyknął, przez co połowa pierwszoroczniakow się odwróciła, w tym obgadywana trójka.
-Z Anną tak było. - wyszeptała wystraszona Roszpunka, po czym dyskretnie się od niego oddaliła i dołączyła do Czkawki i Meridy.

wtorek, 16 grudnia 2014

Rozdział 1

-Słuchaj, tak się tylko zastanawiam, ale czy to nie dziwne? Bo wiesz, nie dość, że jesteś czarodziejką to jeszcze masz moc za... - Anna nie zdążyła dokończyć i wsypać siostry, bo Elsa błyskawicznie zatkała jej usta ręką.
Hans spojrzał na nie zdumiony. Blondynka zachichotała ze zdenerwowania i puściła siostrę. Wstała,  poprawiła sukienkę i pociągnęła rudowłosą na korytarz. Anna zamknęła drzwi. Elsa rozejrzała się dookoła, aby sprawdzić czy nikt nie podsłuchuje.
-Anno, nikt nie może się dowiedzieć, że mam moc lodu, rozumiesz? Prawie byś się wygadała. - pouczyła ją siostra, grożąc palcem.
-Przepraszam, nie wiedziałam, że nie mogę o tym mówić. - dziewczyna zwiesiła głowę.
Elsa nigdy nie mogła wytrzymać tego widoku i najczęściej wtedy od razu przebaczała.
-Już dobrze. Na szczęście się nie dowiedział. Co prawda, już wie, że coś skrywam. Ale zbyjemy go czymś, prawda? - przytuliła ją. - I tak moja moc jest bardzo znikoma. Wróćmy już do przedziału.
Anna zdążyła dopiero otworzyć drzwi, kiedy obok nich zjawił się dość przystojny blondyn.



-Czy jest tu wolne miejsce? Nigdzie indziej już nie znajdę. - powiedział lekko zakłopotany.
-No to siadaj. Przecież we czwórkę się zmieścimy. - odpowiedziała ze śmiechem ruda po czym pociągnęła siostrę w dół i sama usiadła.
Chłopak uśmiechnął się do nich i uczynił to samo, wcześniej kładąc jego i Hansa bagaż na górną półkę.
-Jestem Kristoff, a wy? - zapytał blondyn po 20 sekundach ciszy.
-Ja jestem Anna, a to moja siostra Elsa. - gdy rudowłosa wypowiedziała jej imię, Elsa uśmiechnęła się i skinęła głową.
Wszyscy popatrzyli na Hansa. Ten spojrzał na nich z góry,  a potem przewrócił oczami.
-Hans. - mruknął i zaczął znowu wpatrywać się w okno.
-Jak myślisz, Kristoff, do którego domu trafisz? - zapytała Anna.
-Nie wiem, ale mam nadzieję, że do Ravenclawu albo Hufflepuffu. A wy?
-Ja chcę trafić do Gryffindoru. Po prostu muszę. - odpowiedziała młodsza siostra.
-A ja mogę trafić gdziekolwiek, byle tylko tiara nie siedziała na mnie zbyt długo. - uśmiechnęła się,  na co pozostali oprócz Hansa roześmiali się.

                                                 --------------------------------------------------------

Jack nie odzywał się przez pierwsze 15 minut drogi, tak jak pozostali. Siedział w przedziale z 2 dziewczynami i chłopakiem. Jedna miała sięgające pasa,  ogniste kręcone włosy, spięte w wysokiego kucyka i sukienkę z białą górą, czarnym pasem i różowym dołem. Druga była blondynką. Miała bardzo, bardzo długie włosy, chyba 10 razy dłuższe niż wysokość jej ciała, na których siedziała i próbowała coś upleść. Ubrana była w różową sukienkę z fioletowymi pionowymi paskami na przodzie od szyi po talię. Obie były ładne, choć blondynka znacznie ładniejsza. Chłopak miał trochę dłuższe, lekko roztrzepane, brązowe włosy. Ubrany był w zieloną długą bluzkę i skórę z ciemnobrązowym futrem na wierzchu. Spojrzał na siebie. Był ubrany w białą koszulę, brązowe spodnie i płaszcz okrywający tylko ramiona i pół pleców.  Włosy miał brązowe i ulizane, bo jego dziewczyna, Ząbek, sobie tak zażyczyła. Po kolejnych 5 minutach ciszy blondynka nie wytrzymała.
-Jestem Roszpunka, a wy? - rozejrzała się po nich.
-Merida. - odpowiedziała jej druga.
-Jack. - odparł właściciel tego imienia.
-A ty? - spytała Merida, patrząc na chłopaka, który jako jedyny się nie odezwał.
-Czkawka. - mruknął z westchnieniem.
-Co? Możesz powtórzyć? - zapytała Roszpunka zbliżając się do niego.
-Czkawka.  - powiedział tym razem głośniej.
Wszyscy się roześmiali.

              -----Jack-----

To, że zaczęliśmy się śmiać wcale nie znaczyło, że ma głupie imię. Chociaż w sumie miał. No sorry, ale kto by chciał się nazywać jak dolegliwość żołądkowa? Na pewno nie ja. Sądząc po reakcji dziewczyn, one też nie. No, dajmy na to, że Merida ma na imię Gorączka,  ja Przeziębienie, a Roszpunka - no nie wiem, Grypa? Czkawkę już mamy więc byśmy się dobrali. Czkawce się nie spodobał nasz śmiech. Naburmuszył się lekko i odwrócił do nas tyłem.
-Dobra, przestańcie. Nie widzicie, że jest mu przykro? - powiedziała Roszpunka.
-Stary, to tylko żarty. Nie przejmuj się tak. - dodałem uspokajając się.
-Do którego domu chcecie trafić? Bo ja do Gryffindoru. - zaczęła, dość powszechny temat wśród pierwszorocznych, Merida.
-Ja chcę do Ravenclawu. Nie toleruję Puchonów i Ślizgonów. Moim zdaniem uczniowie powinni mieć dormitoria w wieżach, tak jak Gryfoni i Krukoni, a nie w piwnicy, lub tym bardziej w lochach. Na pewno nie polubię nikogo, kto byłby z Hufflepuffu lub Slytherinu. - wyraziła swoje zdanie Roszpunka. - No, a wy? Dokąd chcecie trafić?
-Jak dla mnie to zupełnie obojętne. Może być nawet Hufflepuff, choć uważam,  że ten dom jest gorszy od Slytherinu. - odpowiedziałem z uśmiechem.
Żywiłem ogromną nienawiść i niechęć do Puchonów. Do Krukonów również, ale mniejszą. Jednak nie chciałem nic mówić o moim zdaniu co do Ravenclawu, ze względu na Roszpunkę, której nie chciałem urazić. Dziewczyny wpatrywały się w Czkawkę. Po chwili ja również.

          ---Czkawka---

Po usłyszeniu o ich niechęci do Hufflepuffu, nie chciałem nic mówić. Moim marzeniem było zostać Puchonem, a tu się okazuje, że moi potencjalni przyjaciele nie znoszą ich. Cóż, będę musiał skłamać i modlić się, żeby trafić do Gryffindoru lub Ravenclawu.
-Eee... noo... yyy... ja... chciałbym trafić do... - myślałem gorączkowo, o którym będzie najlepiej powiedzieć. - Do Gryffindoru.
-Serio? To być może będziemy chodzić na lekcje razem! Nie mogę się doczekać Ceremonii. - zawołała rozpromieniona ruda.
-A jeśli chodzi o Ceremonię... to może najlepiej się przebrać?  - powiedziała nieśmiało Roszpunka.
-Tak. To może my wyjdziemy a wy się przebierzcie. Potem na odwrót. - odparł Jack, po czym pociągnął mnie za kamizelkę, tak abym wstał i wyszedł poprawiając swoje brązowe włosy.

 ---Roszpunka---

Kiedy chłopaki wyszli odwróciłam się do Meridy i usiadłam rozmarzona z szatą szkolną w rękach. Przycisnęłam ubiór do piersi i westchnęłam patrząc w sufit.
-A tobie co się dzieje? - zapytała Merida wiążąc swoją sukienkę tak, aby jej nie przeszkadzała w swobodnym poruszaniu się. 
-Ten Czkawka... jest taki... fajny. - odpowiedziałam. 
-A ten Jack?
-Jack? Widziałaś jak on wygląda? Ulizany, a te ubrania? Jak typowy kujon. Nie podoba mi się. A co? Dlaczego pytasz? Podoba ci się?
-Nie, coś ty. Jest dziwny. I taki niski. Jak karzełek, hahah.
Zaśmiałam się. Faktycznie, jest dość niski. Wygląda jak taka sierota umysłowa. Nie wiem, czy sobie poradzi w szkole. Zapewne będą go bić i wyzywać, a on sam będzie płakał i się skarżył nauczycielom. I będzie się też podlizywał. Nie będzie miał przyjaciół.
-Ale jednak rozmawiałaś z nim, jakbyś go polubiła. No i spodobało ci się, że nie lubi Puchonów. - ruda uśmiechnęła się.
-Spodobało czy nie, rozmawiałam lub nie, a jakie to ma znaczenie? Nie podoba mi się i tyle. - mówiąc to włożyłam ciastko do ust i poprawiłam szatę, którą już miałam na sobie.
Merida włożyła kosmyk włosów za ucho i otworzyła drzwi wołając chłopaków. Obaj znajdowali się blisko drzwi i zaczęłam podejrzewać, że podsłuchiwali nas, bo Czkawka cały czas się do mnie uśmiechał, a Jack był zły, a zarazem trochę smutny. Zrobiło mi się przykro, nie chciałam żeby on to usłyszał.
-Jack, ja naprawdę... - zaczęłam, ale on mi przerwał.
-Bez łaski. - warknął wystawiając dłoń, abym się uciszyła.
Jego palce przez przypadek dotknęły mojego nosa. Były zimne, wręcz lodowate, jakby odmrożone, ale kolor miały normalny, nawet nie były zaczerwienione. Moim ciałem przeszedł nieprzyjemny, chłodny dreszcz. Co najdziwniejsze, nie był nieprzyjemny dlatego, że takie nic mnie dotknęło, lecz dlatego, że miałam wrażenie jakby sople lodu się we mnie wbiły. Dziwne, bardzo,  bardzo dziwne. Oderwał swoją dłoń od mojej twarzy ciężko oddychając, jakby ruszenie ręką było męczącym wyczynem, i wyszedł trzaskając drzwiami. Merida i Czkawka popatrzeli na siebie zdumieni, z ja głośno oddychałam. Zaczynam się go bać.

---Jack---

Dobra, to było dziwne. Jak usłyszałem rozmowę Roszpunki i Meridy zasmuciłem się. Przecież, ja taki nie jestem. Przez szacunek dla Ząbka, która jest teraz moją dziewczyną, jestem tak ubrany i uczesany. Nagle poczułem taką ogromną złość w sobie, a razem z tym miałem ochotę uderzyć Meridę, kiedy przechodziłem obok niej. Próbowałem o tym zapomnieć, ale przez Punzie się nie udało, bo musiała powrócić do tego tematu. Może i faktycznie chciała przeprosić, ale poczułem w sercu coś takiego, że chciałem ją wręcz zamrozić, ale w głębi duszy wiedziałem, że nie chcę jej skrzywdzić. Kiedy wyszedłem z przedziału, miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Ten incydent z palcami był dziwny. Jakby pod moim dotykiem coś chciało wbić się w ciało Roszpunki. Próbowałem to powstrzymać. Trochę mi się udało. Poczułem jak przeszedł ją dreszcz, ale to nic w porównaniu z bólem, który bym jej zadał,  gdybym się nie powstrzymywał. A ten jej wzrok gdy byłem już przy drzwiach? Bała się mnie. To jeszcze bardziej mnie zdołowało.
Nagle ktoś we mnie wszedł. Instynktownie odwróciłem się i wyciągnąłem ręce do przodu, na które upadła ładna blondynka. Miała włosy podobne do włosów Punzie, tylko ciemniejsze i krótsze, rzecz jasna, i spięte w koka na linii jej wąskich, różowych ust, położonych tuż pod zgrabnym noskiem. Oczy miała wielkie, ciemnozielone, kolorem przypominające kaktusy, teraz były pełne zdziwienia i przerażenia, które po chwili zmieniło się w zakłopotanie. Ubrana była w szmaragdową sukienkę z czarnymi ramionami, czarne balerinki i fioletowy płaszcz opinający jej szyję i przykrywający tylko ramiona i plecy. Na rękach miała, nie wiedzieć czemu, niebieskie skórzane rękawiczki, chociaż było gorąco.
-Bardzo przepraszam. Nie zauważyłam cię. - jej głos był cudowny, nie miękki, ale też nie irytujący.
-Nie, to ja przepraszam. Proszę. - puściłem ją i dałem jej przejść.
-Dziękuję. - odpowiedziała cicho, kiedy przechodziła obok, zerknęła na mnie, z lekkim przestrachem i poszła dalej trzymając się za łokcie.


----Elsa----

Anna wesoło trajkotała z Kristoff'em jak najęta, również Hans czasami się przyłączał do rozmowy, ale ja cały czas siedziałam cicho i wpatrywałam się w okno. Nie mogłam znaleźć z nimi wspólnego tematu, o którym moglibyśmy rozmawiać w nieskończoność, tak jak moja siostra. Wstałam, wyciągnęłam "Historię Hogwartu" z walizki i zaczęłam ją czytać. Gdy doszłam do 7 strony (książka zaczęła się od 5), poczułam jak ktoś unosi okładkę. Był to Hans. Z zaciekawieniem zaczął czytać napis na książce, lecz gdy już przeczytał, na jego twarzy wymalowało się znudzenie.
-Boże, Elsa. Jak możesz to czytać? To jest takie nudne. - pokręcił głową z politowaniem.
Pozostali ucichli i patrzyli to na mnie, to na książkę, to na Hansa.
-Ach, "Historia Hogwartu". Elsa czyta ją codziennie, bo nie ma nic innego do roboty. Na dwór ze mną nie wychodzi, jest za duża na zabawki więc cóż poradzić. Dla niej najlepiej się uczyć. - stwierdziła Anna.
Gdyby spojrzenie potrafiło zabijać, ona leżałaby już martwa na podłodze od dokładnie 7 sekund. Teraz 8.
-Muszę wyjść do łazienki. - wysyczałam, po czym wstałam i zmierzałam ku wyjściu z przedziału.
-Tylko nie wpadnij tam pod szyny. - zachichotał Kristoff.
Reszta mu zawtórowała. Zgromiłam ich spojrzeniem, po czym spokojnie zaczęłam ściągać rękawiczkę. Gdy Anna to ujrzała, natychmiast się uspokoiła i przerażona próbowała mnie powstrzymać.
-Huuh! Elso, nie! Tylko nie to! Nie ściągaj rękawiczki! - zapiszczała, a chłopaki patrzyli na nią zdumieni, a potem przenieśli spojrzenia na mnie.
Uśmiechnęłam się złośliwie pod nosem, nałożyłam spowrotem rękawiczkę i wyszłam trzaskając szybą. Po drodze minęłam panią sprzedającą słodycze z wózka.
Patrzyłam zaciekawiona na to, co ma na wózku, ale niestety nie wzięłam pieniędzy,  żeby cokolwiek kupić. Nie chciałam wracać spowrotem. Znowu zaczną coś o mnie gadać,  pewnie już gadają, ale tu na szczęście nie słyszę. Tak naprawdę wcale nie miałam potrzeby iść do toalety. Po prostu to był jedyny sposób, aby wyjść stamtąd nie robiąc z siebie idiotki. Po chwili poczulam ból.  Tak się zamyśliłam, że aż wpadłam na kogoś. Gdyby nie szybki refleks tej osoby, upadłabym na ziemię. Lekko przytrzymałam się koszuli chłopaka i spojrzałam na niego. On wpatrywał się we mnie. Cóż, jeśli się dobrze przypatrzyć to był ładny. Brązowe, niestety, dokładnie ulizane, błyszczące włosy, wyglądały jak tłuste. Brązowe, lekko mętne oczy. Prosty nos, słodkie wargi, piękne zęby. Ubrany w białą koszulę, za którą aktualnie się łapałam, brązowe spodnie, czarno - białe trampki i dziwny, brązowy płaszcz składający się z 2 warstw. 1 warstwa była dłuższa i zakrywała tylko plecy. Druga z kolei tylko ramiona. Gdyby się inaczej ubrał i uczesał, to wtedy przyznałabym, że jest z niego ciacho.
-Bardzo przepraszam, nie zauważyłam cię. - wyjąkałam, widząc, że przypatruje się ze zmarszczonymi brwiami moim rękawiczkom.
Fakt, było gorąco, a moje ręce się strasznie pociły z tego powodu, dziwne, że pot jeszcze nie przesiąkł materiału, ale nie chciałam stracić kontroli nad moją mocą. Zresztą, co to za moc? Potrafię wywołać cieniutki szron na szybie i to o bardzo małej średnicy. Śnieg mi się nie topi na rękach i mogę utworzyć twardsze i trwalsze kule, którymi mogę kierować, ale dzięki mnie zmieniają kierunek tylko o 2 cm. Pff, też mi coś, no ale inni mogliby się przestraszyć i nazwać wiedźmą. Moje zdolności osłabły od czasu kiedy trafiłam lodem w głowę Ani. Nie mogłam się otrząsnąć i poprosiłam wielkiego mędrca trolli, żeby mi ją odebrał. Zrobił to, ale nie do końca. Powiedział, że w końcu ją w pełni odzyskam, ścislej mówiąc, wtedy kiedy wydarzy się coś co całkowicie zmieni bieg historii. Przeze mnie. A na razie w moich rękach znajduje się mała cząstka tego co miałam wcześniej. Dość przerażające, ale tak powiedział.
-Nie, to ja przepraszam. Proszę. - puścił mnie i odsunął się, abym przeszła dalej.
Och, jaki dżentelmen. W sumie dobrze, jest ich coraz mniej.
-Dziękuję. - wymamrotałam i, łapiąc się za łokcie, poszłam dalej.
Na chwilę tylko zerknęłam na niego, patrzył się na mnie. Odwróciłam się i podążyłam w stronę łazienki.

---Roszpunka---

Jack'a długo nie było. Zresztą, nie obchodzi mnie to. Wystraszył mnie, a ja się jeszcze mam o niego martwić? Bez przesady. Czkawka i Merida pytali się, dlaczego jestem taka przerażona. Opowiedziałam im o odczuciach, które miały związek z tym wydarzeniem, co chwilę zerkając na drzwi i upewniając się, że Jack przy nich nie stoi. Na szczęście, nie było go tam. Nagle drzwi się otworzyły. Skuliłam się, myślałam, że ten ulizaniec wrócił, ale to nie był on. W drzwiach stał jakiś chłopak. Miał ciemnobrązowe włosy, śniadą cerę i piękne orzechowe oczy. Był ubrany w koszulę podwiniętą równo powyżej łokci, na to założoną niebieską kamizelkę z pasem z brązu. Był przystojny, nawet bardzo. Podniósł brew do góry i spojrzał na mnie, jakbym fikała koziołki na fioletowej trawie ubrana w parasol z zaświeconą żarówką na głowie.
Od razu się wyprostowałam i spojrzałam na niego trochę z góry.
-Co? Na co się patrzysz?- spytałam, może ciut nieuprzejmie, ale i tak nie zmierzałam się z nim zaprzyjaźniać.
-Na nic. - odpowiedział chamsko. - Konduktor kazał mi powiedzieć, że już dojeżdżamy i mam dopilnować, aby wszyscy byli już przebrani. Wy jesteście? Tak, jesteście. Ktoś jeszcze z wami siedzi?
-Tak, Jack. Ale on gdzieś zniknął. - odpowiedziała spokojnie Merida.
-To ten ulizany, co się tak wałęsa po korytarzu? - zachichotał.
-Tak, to on. - odparł Czkawka, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
-Powiedziałem mu to już. Zaraz powinien tu być. Teraz idę dalej, ale potem tu wrócę.
-Mamy się bać? - zapytałam hardo, wstałam i spojrzałam na niego z góry. - Niczego się nie boję.
-Och, doprawdy? - zrobił przerażoną minę. - O mój Boże! Jaki wielki pająk!
-O matko, gdzie? - wrzasnęłam i wskoczyłam na ręce temu chlopakowi, mocno się do niego przytulając i trzęsąc się ze strachu.
Zaczął się śmiać, a potem też Czkawka i Merida.
-Grrr, to nie było śmieszne. - zeszłam z niego.
-Niczego się nie boję! - zapiszczał szatyn, przedrzeźniając mnie.
Strzeliłam mu z liścia. On złapał mnie za rękę i przybliżył swoją twarz do mojej.
-Uważaj, blondie, bo to może się dla ciebie źle skończyć. - warknął.
Widocznie go zdenerwowałam. Świetnie, jeśli mam sobie robić wrogów to wolę się nie odzywać. Ale, jednego wroga mieć można.
-Niby co mi zrobisz? - wysyczałam. - Jestem dziewczyną, nie możesz mnie uderzyć.
-Jestem chłopakiem, nie dżentelmenem. - odparł z uniesioną brwią, po czym mnie puścił i popchnął do tyłu.
Prawie bym się wywaliła, na szczęście Czkawka mnie złapał i pomógł wstać.
-Dzięki. - uśmiechnęłam się do niego.
Odwróciłam się w kierunku drzwi, ale chłopaka już tam nie było. Za to chwilę później pojawił się Jack. Tak, ten znienawidzony przez wszystkich Jack. No może nie przez wszystkich, ale na pewno przez nas. Nie zwrócił na nas uwagi, zerknął tylko na Meridę i Czkawkę, a obok mnie przeszedł z ledwo dostrzegalnym wyrazem bólu. Usiadłam zdziwiona i patrzyłam jak się przebiera. Śledziłam każdy jego ruch. Gdy był już w połowie przebrany westchnął i spojrzał na mnie.
-Mogłabyś się nie patrzeć?! - wysyczał jadowicie.
Ocknęłam się i się odwróciłam. Wtedy on ściągnął płaszcz i podwinął rękawy. Już chciał założyć krawat, kiedy na jego brzuchu pokazało się wybrzuszenie. To coś się ruszało!
-Aaa! Co to jest? - zapiszczałam chwytając się mocno ręki Meridy siedzącej obok mnie.
Jack zerwał koszulę. Guziki potoczyły się po podłodze. Odwrócił się do nas tyłem. Później nachylił się nade mną z czymś na ręce.
-To chyba jest twoje. - powiedział, wkładając mi w ręce... Pascala?
-Pascal? Co ty tu robisz? Nie powinieneś zostać w domu, tak jak ci mówiłam? Ou! - dopiero teraz spojrzałam na Jack'a.
Chłopak ściągnął ulizaną perukę, pod którą kryły się wręcz śnieżnobiałe, roztrzepane włosy. Z oczu ściągnął kolorowe, czyli brązowe soczewki kontaktowe. Prawdziwy kolor jego tęczówek to jasnoniebieski. Przebrał się w szatę, a na koszulę założył niebieską, oszronioną bluzę.
-Jakim cudem ten szron się nie topi? - wymamrotała Merida, zaskoczona jego przemianą.
Białowłosy uśmiechnął się łobuzersko, po czym usiadł koło Czkawki i zaczął z nim rozmawiać, nie patrząc już na nas.

sobota, 13 grudnia 2014

Prolog

                                          --------------------------------------------------------------

Na ogromnym zegarze wybiła dopiero godzina 6, ale Anna już śmigała ze śmiechem po korytarzach zamku. Nie mogła dłużej spać z podekscytowania, w przeciwieństwie do Elsy, która z chęcią spędziłaby jeszcze godzinę w łóżku,  lecz wesołe pokrzykiwania siostry nie pozwalały jej na to.
-Elsa! Elsa, wstawaj, nie śpij, wstawaj! - zawołała Anna przy łóżku siostry.
-Anka, przestań! Nie mam zamiaru jeszcze wychodzić. - wymruczała Elsa, kładąc poduszkę na głowę i próbując stłumić głos siostry.
-Jak ty możesz spać w tak cudowny, ważny i w dodatku piękny dzień! Zobacz sama. - zawołała z szerokim uśmiechem, po czym odsłoniła zasłony i otworzyła okno.
Następnie podbiegła do drzwi i również otwarła je na oścież.
-Anno, co ty wyprawiasz? - zapytała Elsa siadając na łóżku i odgarniając włosy z twarzy.
-Trzeba tu przewietrzyć! A ty wstawaj i chodź na śniadanie. - odpowiedziała młodsza siostra i wybiegła z pokoju przytrzymując swoją różową koszulę nocną.
Jeszcze chwilę dało się słyszeć tupot jej bosych stóp i otwieranie drzwi jej pokoju, po czym zapadła cisza, a Elsa opadła na poduszki i zaczęła się zastanawiać jaki dziś jest dzień.
-Piątek. Ceremonia w Hogwarcie. - przypomniała sobie i wstała z łóżka. Szybko je zaścieliła, a następnie stanęła przed szafą myśląc jaki by tu strój wybrać. Nie będzie nosić go długo ponieważ za 2 godziny zacznie się z Anką przygotowywać do wyjazdu do zamku. Wybrała niebieską sukienkę i tego samego koloru balerinki.

 Włosy uczesała w gładkiego koka, dopilnowała, aby żaden włos się nie wyślizgnął. Rzęsy wytuszowała, nałożyła pomadkę na usta i wyszła z pokoju przymykając drzwi. Pokierowała kroki do jadalni królewskiej, w której siedziała już Anna wcinając ciastka. Była ubrana w zieloną sukienkę.

 Włosy związała w dwa warkocze a za grzywką miała zieloną, cienką opaskę. Kiedy ją zobaczyła, natychmiast przestała jeść, otarła ręką okruszki z ust i uśmiechnęła się przepraszająco. Wyglądała komicznie z wypełnioną buzią, jak chomik. Królowa zaśmiała się lekko i usiadła obok siostry.

                                              -------------------------------------------------------

Talerz z głośnym hukiem spadł na podłogę rozbijając się na milion kawałków i brudząc zawartością podłogę. Przestraszona Roszpunka natychmiast uklękła i zaczęła zbierać, to co pozostało z naczynia na rękę. 1 metr od niej, pod trójnożnym, drewnianym krzesełkiem stał kameleon i patrzył na dziewczynę lekko rozbawiony.
Złotowłosa spojrzała na niego, westchnęła z goryczą, wysypała to co miała w ręce i wstała.
-Mógłbyś mi pomóc, Pascal, a nie tylko stoisz i się ze mnie śmiejesz. Dobrze wiesz, że dziś jest dla mnie bardzo ważny dzień. Jak myślisz, do którego domu trafię? - rozmarzyła się na chwilę.
Zniecierpliwiony zwierzak podbiegł do niej i pociągnął za włosy, przez przypadek wplątując w nie kawałki rozbitej porcelany.
-Och, zobacz na moje włosy! Czy ty wiesz ile czasu spędzę, aby je umyć i wyciągnąć resztki talerza?
Pascal popatrzył na nią przepraszająco i pochylił główkę w lewą stronę. Roszpunka, gdy to zobaczyła, rozczuliła się i wzięła kameleona na ramię.
-To jasne, że nie potrafię się złościć, zwłaszcza na ciebie. Ale lepiej się pospieszmy, bo za 5 godzin wychodzę, a tu tyle rzeczy do zrobienia. No, to gdzie zmiotka? I szufelka oczywiście.
Pascal zeskoczył z ramienia złotowłosej, kiedy ta uklękła by poszukać zmiotki. Podszedł do lustra i zaczął przybierać różne pozy typowe na podryw. Roszpunka widząc to roześmiała się.
-Nie mów,  że dalej podoba ci się ta jaszczurka, Diddy czy jakoś tak.
Zwierzątko zaprzeczyło.
-No to nie wiem kogo będziesz podrywał skoro tu zostajesz. - kameleon oburzył się zdziwiony. - Tak, Pascal, zostajesz. Idę tam jako siostrzenica profesor McGonnagall, która wysłała mi zaproszenie. Prawdę mówiąc nawet jej nie znam. No i muszę się godnie zachowywać, jak na uczennicę przystało. Sam widzisz, że nie mogę cię zabrać. No i kto będzie pilnował tutaj porządku i chronił wieżę pod moją nieobecność?
Ostatnie zdanie przekonało Pascala. Wypiął dumnie pierś pokazując, że on to zrobi.

Roszpunka roześmiała się i wzięła kameleona na ręce. Uniosła go na wysokość swojej brody.
-Wiedziałam. - powiedziała po czym pocałowała go w czoło.
Pascal przewrócił oczami. Dziewczyna spojrzała na zegar.
-O mój Boże,  już ta godzina? - odstawiła kameleona na ziemię i zabrała się za poszukiwania szufelki, bo zmiotkę już znalazła.

                                             -----------------------------------------------------

-Nie będę tego ubierał! - krzyknął Jack ciskając w kąt dopiero co wyprasowaną białą koszulę.
-Jack! Nie mam zamiaru prasować tego po raz drugi. - krzyknęła Ząbek lekko podenerwowana kaprysami chłopaka.
-No to nie prasuj. I tak w tym nie pójdę. - obruszył się.
-A właśnie, że pójdziesz! Nawet jeśli będzie niewyprasowana. Otrzymałeś zaproszenie i się zgodziłeś.
-Chwilunia! Ja się zgodziłem? Nie! To zrobił Mikołaj! Pewnie teraz z Zającem stoją gdzieś i się ze mnie śmieją,  że ja będę się musiał uczyć wszystkiego od nowa jak małe dziecko, a oni będą sobie tu siedzieć i rozkoszować się tym, że mnie tu nie ma! Tak właśnie będzie,  gwarantuję ci to.
-Jack, proszę cię, nie utrudniaj sprawy. Nikt się nie będzie z ciebie śmiał. I z pewnością znajdziesz tam przyjaciół,  i kto wie, może nawet dziewczynę. - lekko zaszkliły jej się oczy.
Jack podobał się jej i na samą myśl,  że obok niego może stanąć i zająć jego serce inna dziewczyna to aż na płacz jej się zbierało. Nikomu nie mówiła o jej uczuciach wobec tego niesfornego chłopaka,  jedynie mleczuszki wiedziały, że coś się dzieje. Jack od razu zauważył jej reakcję.
-Hej, Ząbek. Co się dzieje? - podniósł jej brodę tak, żeby na niego spojrzała.
-Nic. - odparła cicho wróżka.
-Przecież widzę. No chyba, że oczy mi również wzięłaś i wsadziłaś na ich miejsce pieniądze.
Zębuszka zachichotała i otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. Jack zaniepokoił się.
-Czemu płaczesz? Cos we mnie pęka, kiedy widzę cię smutną. Dobrze, włożę ten garnitur bez fochów ale tylko dla ciebie. - chłopak sam nie wierzył, że to powiedział.
Oczywiście, Ząbek jest bardzo fajna i miła, ale nic do niej nie czuł. A teraz zrobił jej nadzieję. Okropnie się z tym czuł i myślał jak to odkręcić.  Im szybciej tym lepiej. Choć nikt mu nie powiedział, że podoba się wróżce,  teraz to zauważył.
-Jack, ja... muszę ci coś powiedzieć... coś bardzo ważnego... przynajmniej dla mnie. Jack, ja chyba się...
-Chyba co? - zapytał Jack, choć już znał odpowiedź.
-Zakochałam się. W tobie. Sama nie wiem jak i kiedy, ale nie czuję się źle z tym. Gorzej gdy mówisz o tych wszystkich ślicznotkach, bo przecież wiem, że i tak im nie dorównam. - spojrzała na chłopaka, a potem szeroko otwarła oczy. - O mój Boże, naprawdę to powiedziałam?
-Yy tak. Dokładnie tak. - odpowiedział zakłopotany Jack. - Ale wiesz co? Twoja miłość do mnie...
"Powiedzieć jej to? W sumie co? To, że mi się podoba? Przecież to bzdura. Nie chcę być nieczułym dupkiem, ale naprawdę nie wiem co robić. Kiedy powiem, że ją kocham, okłamię ją,  a to nie jest w porządku i w końcu się dowie o tym. Wtedy wyjdę na dupka. A jeśli ją odtrącę, to też wyjdę na dupka, tylko, że dużo szybciej. A nuż się potem w niej zakocham i co? Będę żałować, że się nie zgodziłem z nią być czy coś? Ale jeśli zostaniemy parą, będę musiał udawać zakochanego w niej,  a przecież tak nie jest. Kłamstwo jest ohydne. Jednak z drugiej strony... Co robić?  Co robić?" - bił się z myślami.
-Twoja miłość do mnie jest odwzajemniana. - uśmiechnął się.
Ząbek odpowiedziała mu wielkim uśmiechem. Przytulił ją mocno do siebie. Potem wziął ją za rękę, z pobliskiego krzaka róż zerwał najpiękniejszą i włożył do jej rąk. Uklęknął przy niej i patrząc jej prosto w oczy zapytał.
-Ząbek, zostaniesz moją dziewczyną?
-Tak! - prawie wykrzyknęła ze szczęścia.
Jack podniósł się udając uradowanie i zbliżył twarz do niej. "Teraz ta najtrudniejsza rzecz. Muszę ją pocałować." Przymknął oczy i pocałował ją.

                                            -----------------------------------------------------------

-Merida! Ogarnij jakoś te włosy. Nie możesz iść do zamku rozczochrana. - królowa próbowała być spokojna, ale jej córka doprowadzała ją do szału.
-A dlaczego nie? Lubię tak chodzić. A w szkole na pewno nie będą zwracać na to uwagi.
-Będą, nie będą, ale w pierwszy dzień powinnaś wyglądać przyzwoicie. Potem chodź sobie w czym chcesz i jak chcesz.
-Ale...
-Uspokój się i daj mi się uczesać.
-No dobrze. - Merida w końcu się poddała.
Matka związała jej włosy w wysoką kitkę i wyciągnęła długą różowo-białą sukienkę z czarnym pasem.

-O nie, nie cierpię jej. Tak samo jak nie cierpię różowego. Założę każdą inną, tylko nie tą.
-Ubieraj ją i bez gadania. Tylko na ten 1 dzień. Potem może leżeć w walizce.
Królowa chyba cudem nakłoniła Meridę do nałożenia tej sukienki. Gdy dziewczyna była już gotowa, zaczęły razem szukać rzeczy potrzebnych jej do szkoły, m.in. różdżkę, kociołka i szatę. Każdy przedmiot był w innym miejscu. Kociołek pod łóżkiem, różdżka na parapecie, o mało co nie spadła na ziemię pod oknem, szata na szafie, książki strzelone w kąt, w jedną nawet była wbita strzała, a klatka z sową była zawieszona na lampie, królowa musiała wezwać służbę żeby ją razem z drabiną ściągnęli.
-No, w końcu jesteś gotowa, skarbie. - stwierdziła zadowolona, aczkolwiek zmęczona matka.-To co, ruszamy?
-Tak. Zastanawiam się, do którego domu mnie przyjmą. Jak myślisz? Oby nie do Slytherinu. Jest okropny. Poza tym tam był Voldemort.
-Voldemorta już nie ma, kochanie, nie musisz się martwić. A to, że zwykle ci którzy byli w Slytherinie są najgorsi to nieprawda. Wiele potężnych i dobrych czarodziei i czarodziejek trafiło właśnie tam.

                                                --------------------------------------------------------

-Nie no, ale poważka? Jesteś czarodziejem i dostałeś się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie?
-Wow! Zapamiętałes! I yy... tak? A ty w takim razie jesteś mugolem, co nie?
-Mugol? Co to jest mugol? Czy to coś obraźliwego? - Ross już chciał uderzyć Flynn'a, ale ten się uchylił przed ciosem.
-Nie, no coś ty. Mugol to ktoś kto nie ma żadnych magicznych zdolności. - wytłumaczył przyjacielowi, zanim jeszcze Ross spróbowal uderzyć go drugi raz.
-Ach, skoro tak to faktycznie nim jestem. Słuchaj, a masz już wszystko?
-Tak mi się wydaje. Mam książki, szatę, różdżkę, kociołek, zwierzątko...
-To paskudztwo nazywasz zwierzątkiem? - kumpel wskazał na śpiącego, lekko pobrudzonego zaschniętym błotem szczura, który leżał na małej poduszce na stoliku.
-Noo tak. Stary, nie miałem pieniędzy na coś innego, a ten akurat znalazł się pod moimi nogami. Prawie bym w niego wdepnął. Na dodatek nie mam kasy na transport więc muszę ukraść jakiegoś konia żeby zdążyć na pociąg.
-Człowieku, to się spiesz. Zostały ci tylko 2 godziny do odjazdu pociągu. - wskazał na zegar stojący na szafce nocnej, który irytująco głośno tykał.
-Zaraz! Proszek Fiuu!
-Że co?
-Proszek Fiuu! Wystarczy sypnąć nim w niezapalony kominek i wypowiedzieć dokładnie gdzie się chce wylądować. Jazda trochę nieprzyjemna ale w pół minuty jesteś na miejscu.
-Flynn, to jest genialne!
-Wiem. Dlatego to kupiłem. Jestem Flynn Rider i zawsze kupuję najlepsze rzeczy. Oczywiście, potem nie starcza mi na inne rzeczy, ale co tam.
Podszedł do szafki nocnej, otworzył szufladę i wyciągnął pojemnik z napisem "Proszek Fiuu" i jego zastosowanie. Otworzył go, nabrał garść na rękę, odstawił pudełko na szafkę i z wielkim uśmiechem podszedł... do ściany.
-No i jak się przeniesiesz skoro nawet kominka nie masz? Nie, Flynn, nie jesteś taki genialny. - zaczął Ross kręcąc głową.
-Spokojnie, koleś. Zaraz wykombinuję jakiś komineczek. To tylko kwestia czasu.
-Chyba nie masz na myśli... włamania.
-Jak ty mnie dobrze znasz, Ross. Szybko, bierzemy wózek i proszek. - mówiąc to, wsypał proszek do pudełka, zamknął je i położył w wózku.
-Czy to nie będzie dziwnie wyglądało? Chodzisz sobie po mieście z wózkiem pełnym różnych dziwnych rzeczy i szukasz otwartego domu, w którym jest kominek i nikogo nie ma. Ludzie znowu zaczną gadać.
-A niech gadają, co mi tam. Do mojego powrotu zapomną. A wracam dopiero na wakacje.

                                                -------------------------------------------------

-Nie, Sven, nie mogę cię zabrać ze sobą. Gdziebyś tam niby był? Zostajesz tutaj. Tu przynajmniej masz gdzie mieszkać. - Kristoff był stanowczy.
"-Mógłbym mieszkać u Hagrida. Na pewno by się mną zajął, to jest równy gość." - Sven robił dokładnie takie miny, jakby to on sam mówił.
-A jak nastanie zima? Hagrid nie będzie cię trzymał w chatce, to wiem na pewno. Będzie ci zimno i będziesz mnie o to obwiniał. Ile razy już tak było? Jak zostaniesz to nie będę się musiał o ciebie zamartwiać bo wiem, że tutaj nic ci się nie stanie. A jeśli zabiorę cię ze sobą, nie będziesz zbyt bezpieczny i będę musiał o tobie cały czas myśleć i nie skupię się na lekcjach. A muszę być skupiony inaczej nie przejdę. Jeszcze nie było takiego ucznia, który by nie zdał przez ten czas, który by wystarczył aby ukończyć szkołę. Chcesz, żebym był tym pierwszym?
Renifer bez wahania pokręcił głową i usiadł. Zrobił "maślane oczka" i Kristoff już miał ulec temu spojrzeniu, jednak w porę odzyskał zimną krew, zamknął oczy i pokręcił przecząco głową.
-Powiedziałem nie i koniec. Nie ulegnę ci choćbyś nie wiem jak się starał. Zostajesz tu i kropka. - odwrócił się do wózka, uznając "rozmowę" za skończoną.
Sven parsknął ze złości, ale po chwili się opanował i spróbował jeszcze raz.
-No dobra, wezmę cię. I tak bym bez ciebie nie wytrzymał tyle czasu. - chłopak w końcu uległ.
Uradowany renifer wskoczył na niego, czym zwalił go z nóg i zaczal go lizać po twarzy, a blondyn się śmiał i próbował go uspokoić.
-Ale nie możesz jechać pociągiem. Takich dużych zwierząt jak ty nie wpuszczają. Co innego kot czy sowa.
Zaczęli razem główkować co by tu zrobić, żeby Sven jakoś się przedostał do zamku. Renowi wpadło coś do głowy. Wstał i zaczął szukać czegoś. Zdziwiony Kristoff stał i patrzył co on robi. Po paru minutach poszukiwania Sven znalazł jakieś pudełeczko. Na wieczku pisało "Proszek Fiuu".
-Sven! Jesteś genialny!

                                                 -------------------------------------------------

-Dobra, Szczerbatku, ćwiczyliśmy to. Lecimy razem do Londynu, zatrzymujemy się w uliczce gdzie nikogo nie ma, ja biorę swój bagaż i idę na peron, a ty odlatujesz i później musisz odszukać nasz pociąg i lecieć zgodnie z jego kierunkiem. Tylko pamiętaj, nikt cię nie może zobaczyć. Również ci z pociągu dopóki nie dotrzemy do Hogwartu. Wiesz, uczniowie różnie mogliby zareagować, a nauczyciele zapewne by cię gdzieś zamknęli i nie zobaczylibyśmy się już więcej. Więc gdy już będziesz na zamku, ukryj się tak, aby cię nikt nie widział, ale żebyś mógł zobaczyć mnie. Będzie już ciemno więc tym lepiej dla ciebie. Pokażesz się innym dopiero jak zagwizdam tak. - Hiccup zagwizdał znaną już im melodię. - I tylko jeśli to zagwizdam to wylądujesz obok mnie. Jakkolwiek inaczej bym nie zagwizdał masz siedzieć w ukryciu. Rozumiesz?
Smok przytaknął energicznie. Zaburczało mu w brzuchu. Spojrzał na swój brzuch, a potem na Hiccupa(lub Czkawkę, jak kto tam chce) swoimi zielonymi, dużymi oczami.
-No dobra, czas coś przekąsić i ruszamy. - stwierdził chłopak, po czym wyciągnął z worka parę ryb i rzucił Szczerbatkowi, sam zjadając bułkę z baraniną.

                                             -------------------------------------------------------

Hans poprawił kołnierzyk przed lustrem i przygładził włosek, który wydostał się z jego fryzury. Dobrze wyglądał.
Martwił się, że może trochę zbyt elegancko. Ale to pierwszy dzień szkoły. Powinien tak wyglądać. Nabrał powietrza w płuca, po czym go wypuścił. Spojrzał na zegarek. Ma jeszcze 45 minut do odjazdu pociągu. Dobrze, że poprzedniego dnia przyjechał do stryja do Londynu. Stryj Albert mieszka 2 przecznice od stacji King's Cross. Hansowi wystarczyło 15 minut, aby dotrzeć do peronu 9. Był już powiadomiony o tym, jak się dostać na peron numer 9 i 3/4, więc nie zdziwił się kiedy na stacji go nie ujrzał. Stanął dokładnie na wprost bariery. Rozejrzał się dookoła. Dzisiaj nie było dużo ludzi, zwłaszcza o tej porze i nikt nie patrzył w jego stronę. Pobiegnął w kierunku bariery i po chwili znalazł się na właściwym peronie koło pociągu do Hogwartu. Uśmiechnął się z satysfakcją. Zostało mu 20 minut do odjazdu pociągu. Ruszył do wejścia, po drodze mijając uczniów żegnających się ze swoimi rodzinami i wesoło rozmawiającymi o tym, co będą robić w szkole i do jakiego domu trafią. Osobiście Hansa to nie obchodziło. Miał bardzo wysokie mniemanie o sobie i uważał, że ten dom, do którego trafi powinien uznać to za zaszczyt, tak jak kiedyś było z Harrym Potterem. Różnica polegała na tym, że tamtego chłopca wszyscy znali, a Hans nie uczynił nic co mogłoby spowodować jego sławę w świecie magii. Dotarł do drzwi i wszedł do środka. Pewna pani zaoferowała mu pomoc przy wniesieniu wózka do pociągu ale on się tylko obruszył i sam go wciągnął. Przeszedł do pierwszego wagonu i szukał wolnych miejsc. W końcu znalazł zupełnie pusty przedział i wszedł do niego. Zamknął drzwi i usiadł, kładąc walizkę obok siebie i spoglądając przez okno.
-Przepraszam, wolne? W innych przedziałach nie ma 2-osobowych wolnych miejsc, a nie chciałyśmy się rozdzielać. - zagadnęła go, stojąca w drzwiach, ładna dziewczyna, ubrana w zielono-czarną sukienkę z odkrytymi ramionami.
Włosy miała rudo-brązowe uczesane w koka. Za nią stała druga, nieco wyższa dziewczyna, ubrana w ciemnozieloną sukienkę z czarnymi ramionami i w fioletowy płaszcz okrywający tylko szyję i plecy. Włosy miała w kolorze ciemnego blondu, również uczesane w koka.
-Oczywiście, usiądźcie. - powiedział oczarowany ich urodą młodzieniec.
Dziewczyny, zapewne siostry, usiadły ochoczo naprzeciwko niego, bagaże położyły na górnej półce przeznaczonej na to i zaczęły ze sobą rozmawiać, zupełnie nie zwracając uwagi na Hansa.
Jego ego nieco spadło. Westchnął i ponownie spojrzał w okno.


--------------------------------------------------------

No i jak się podoba prolog? Jeśli by ktoś się nie polapal to Elsa ma znikome zdolności, zielone oczy i włosy jako ciemny blond. Dopiero później nastanie przemiana. A że w "Krainie Lodu" Elsa nie miała brązowych włosów, więc na zdjęciach jest normalna. Spróbujcie sobie ją wyobrazić. Jack normalnie jest tym straznikiem, tyle ze wszyscy go widza, ale tylko na okres chodzenia do szkoly. Aha, i jeszcze coś. Wiek wszystkich, oczywiście. W Hogwarcie zasady się zmieniły ze względu na bezpieczeństwo dzieci i niedouczenie tych, którzy już wyszli. Uczniowie są tam od 15 roku życia do 22. Wszyscy mają po 15 lat, tylko Anna ma 14, ale rodzice, nie chcąc czekać wysyłają siostry razem jako rówieśniczki. Dopiero rok później prawda wyjdzie na jaw i Ania zostanie przydzielona do odpowiedniej grupy wiekowej. No to na razie tyle. Bardzo was proszę o komentarze, bo jeśli wam się coś tu nie podoba to skąd mogę wiedzieć co? Jasnowidzem nie jestem. Nie mówię, żeby mnie i mój blog wysławiać w litaniach pod każdym postem po 10 razy, tylko skromna opinia, chociaz raz. Plosię.